Przez owoce Mszy Świętej rozumiemy duchowe i doczesne łaski, błogosławieństwa i dobrodziejstwa, wyjednane u Boga przez Ofiarę Mszy Świętej, jako Ofiary dziękczynnej, błagalnej i pojednawczej. Owoce dzielą się na: 1. Ogólne, spływające na cały Kościół, do jego skarbnicy. 2.
Wielu ludzi rezygnuje z uczestnictwa we mszy świętej twierdząc, że „nie wnosi ona niczego nowego w ich życie”. To oddalenie od Eucharystii i Kościoła może trwać nawet latami. Dlaczego tak się dzieje? Czy rzeczywiście msza święta nie wnosi niczego nowego i jest tylko nudnym przedstawieniem dla grupy zapaleńców? Posłużę się tutaj pewnym przykładem. Kiedy w 2012 r. odbywały się w Polsce Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej, wielu fanów tego sportu zasiadało przed telewizorami, aby oglądać kolejne mecze i przy okazji komentować rozgrywające się wydarzenia. Pamiętam, że jedna z moich kuzynek przyszła kiedyś zobaczyć jak wygląda taki mecz. Nie miała jednak zielonego pojęcia, co się dzieje na boisku. Nie znała zasad i zawodników i po pięciu minutach z dezaprobatą w głosie powiedziała: „Ale nuda! Nie macie nic lepszego do roboty?”. Podobnie dzieje się na mszy świętej z człowiekiem, który nie wie, o co w niej chodzi. Zasada jest prosta: jeżeli niczego nie wnosisz, niczego też nie wyniesiesz. Brak elementarnej wiedzy o tym, czym jest Eucharystia i wiary w to, że rzeczywiście tak jest, skutkuje zniechęceniem i rezygnacją z uczestnictwa w niej. Jak zatem rozbudzić w sobie wiarę w Eucharystię? Przede wszystkim musimy sobie uświadomić, że dzięki niej obecne staje się między nami wydarzenie z Golgoty. Wracamy do momentu, kiedy Jezus oddaje za mnie życie i jednocześnie zaprasza mnie do współumierania na moim krzyżu. Tylko takie podejście do mszy świętej pozwala człowiekowi wejść głębiej w sens swojego życia. Przynoszę Jezusowi swój krzyż i stawiam go pod Jego krzyżem. Każdy z nas ma jakieś problemy, jakieś krzyże. Przynosząc je na Eucharystię, nadaję im nowy sens i przemieniam. Człowiek, który jako swoje dary ołtarza oddaje własne życie, nigdy nie powie: „Ale nuda!”. Takie rozumienie tego sakramentu zbliża do Boga i staje się wewnętrznym przeżyciem ofiarowania siebie na ołtarzu, z którego płynie nadzieja, że skoro krzyż Chrystusa ostatecznie zwyciężył to, co złe na świecie, to także mój krzyż może doprowadzić mnie do zwycięskiego życia w Chrystusie. ks. Mateusz Szerszeń CSMA
2, 3 – Katolicki.net o Mszy Trydenckiej. 4 – Wspomnniany dokument w całości na stronie Watykanu (po angielsku) 5 – Postanowienia Soboru Florenckiego. Spędziłem kilkanaście godzin przygotowując się do tego tekstu i pisząc go. Jeśli uważasz go za wartościowy, udostępnij go by inni mogli skorzystać z tej pracy i wiedzy.
Kiedy umilknie śpiew i wszyscy są zebrani na swoich miejscach, pierwszą rzeczą, jaką czyni kapłan, jest znak krzyża, który kreśli na sobie, wymawiając słowa: „W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego”. Wszyscy ludzie żegnają się w podobny sposób, odpowiadając: „Amen”. Nie sposób wyobrazić sobie donioślejszego i istotniejszego rozpoczęcia. Zastanówmy się najpierw nad samym znakiem, potem nad słowami, a następnie nad znakiem i słowami użytymi w tym kontekście, aby otworzyć cały obrzęd. Znak krzyża wyraża jednym podsumowującym gestem centralne wydarzenie wiary chrześcijańskiej. Kreślimy go na naszych ciałach, pokazując tym samym, że zadziała na nie moc tego wydarzenia. Ciało, które zostało ukrzyżowane, dotyka mojego ciała i kształtuje je teraz, przygotowując na to, co ma się wydarzyć. Kiedy czynimy ten znak na swych ciałach, jesteśmy do tego stopnia przyzwyczajeni do wypowiadania słów „w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”, że być może nie dostrzegamy już, że została pokonana ogromna odległość, dzieląca faktyczną historyczną śmierć Jezusa na krzyżu od pełnego powagi wymówienia imienia Boga jako Ojca, Syna i Ducha Świętego. Naprawdę jednak w śmierci Jezusa na krzyżu odsłania się tajemnica Trójcy Świętej. Śledząc poszczególne części Mszy, przekonamy się w bardziej szczegółowy sposób, jak się to dzieje. Na razie wystarczy zauważyć, że na samym początku Mszy wykonujemy gest i wymawiamy słowa, które podsumowują wszystko to, co ma się wydarzyć. Nasze ciała zostaną włączone w Ciało, które wisiało na krzyżu, i ten udział w śmierci Chrystusa stanowi objawienie tajemnicy trynitarnej. Wyrażenie „w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” pochodzi od samego zmartwychwstałego Pana, który nakazał swym jedenastu uczniom, aby pozyskiwali uczniów we wszystkich narodach, chrzcząc ich w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Dodaje obietnicę: A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata (Mt 28,19—20). Naturalnie, wyrażenie to jest cenne dla społeczności chrześcijan. Stanowi słowną formułę, przez którą dokonuje się chrzest danej osoby. Zawsze można w nim usłyszeć echo obietnicy Pana, że zostanie z nami przez wszystkie dni. Z biegiem kolejnych stuleci chrześcijanie nieprzerwanie rozważali wzbudzającą bojaźń i drżenie tajemnicę, ukrytą w tej zwodniczo prostej frazie, niektórym teologom zaś nie pozostało nic innego, jak nie móc się nadziwić i jednocześnie radować z paradoksu słowa „imię” w liczbie pojedynczej oraz trzech imion: Ojca, Syna i Ducha Świętego. Jeden Bóg ma tylko jedno imię, lecz imię to brzmi Ojciec, Syn i Duch Święty. Oto pełne imię Boga. Inne imiona albo są jego stenograficznym skrótem, albo zawierają je w domyśle. W języku angielskim mówi się „in the name” — „w imieniu, w imię”, lecz być może trafniej byłoby ująć to jako „into the name”, czyli dosłownie „do środka, wnętrza imienia”. Ochrzcić — po angielsku baptize — znaczy dosłownie zagłębić czy zanurzyć. Chrześcijanin zostaje więc we chrzcie zanurzony w imieniu Boga. Jest to sakrament, tajemnica, coś konkretnego. Za jego sprawą zostajemy zanurzeni w samym życiu Boga, a życiem tym jest Ojciec, Syn i Duch Święty — Ojciec, który zradza Syna, Syn, który całkowicie poddaje się Ojcu, Duch, który pochodzi od ich miłości. Każdy chrześcijanin jest zanurzony podczas chrztu w tę wymianę. Nie ma w tym nic abstrakcyjnego. Chrzest bowiem oznacza też sakramentalne zanurzenie w śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. Zejście pod powierzchnię wody to tajemnica umierania i bycia pogrzebanym wraz z Nim. Wynurzanie się z wody to tajemnica powstawania z Nim z martwych. Tak więc, zupełnie jak w samym geście, mamy tu ponownie krzyż i trynitarne imię Boga. Reszta życia chrześcijanina polega na przeżywaniu konsekwencji zanurzenia podczas chrztu i coraz głębszego wnikania w tę Boską tajemnicę. Za każdym razem, kiedy kreślimy na sobie znak krzyża i wmawiamy jednocześnie święte imię Boga — Ojca, Syna i Ducha Świętego — przypominamy sobie o własnym chrzcie i znowu go wybieramy w naszym życiu. Umieszczenie tego znaku oraz świętego imienia Boga na samym początku Mszy stanowi tak naprawdę jedyne jej możliwe rozpoczęcie. Chrzest to jedyna brama, przez którą można wniknąć w to, co się wydarza, a oznacza on nasz udział w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, nasz udział w Boskim imieniu Ojca, Syna i Ducha Świętego. Czekające nas doznanie jest pogłębieniem tego, co zostało w nas rozpoczęte na chrzcie, jego potwierdzeniem i kulminacją. Jakie więc można odczuć rozczarowanie, kiedy ksiądz, wbrew rubrykom, które zalecają w tym momencie takie, a nie inne słowa, rozpoczyna jakimś odmiennym tekstem. W porównaniu z rozważanymi słowami wszystko inne okazuje się banalne. Tu nie odbywa się jakiekolwiek zebranie ludzi. To nic innego jak chrzest, który osiąga najwyższy wymiar i natężenie. Biskup wypowiada słowa, które dał nam zmartwychwstały Pan. Wszyscy odpowiadają: „Amen”. Warto zatrzymać się na chwilę nad wagą tego słowa, będzie ono bowiem wymawiane przez ludzi przez całą Mszę i nie powinno być traktowane jak rzucana bez większego zastanowienia formułka. To wielkie słowo, a jego wypowiadanie jest łaską i przywilejem, których nie należy przyjmować z góry jako coś oczywistego. Hebrajskie słowo „amen” znaczy, że to, co zostało powiedziane, jest pewne i ustalone ponad wątpliwość. Znaczy jednak również, że ten, który je wymawia, uczestniczy osobiście w tym, czemu zaświadcza. Za to, czemu mówię „Amen”, składam moje życie i nim ręczę. Zgadzam się na to. Potwierdzam to. Mówiąc „Amen” na początku Mszy imieniu Ojca, Syna i Ducha Świętego, i znakowi krzyża, mówimy: tak, wiem, że to jedyna droga do Eucharystii; tak, ponownie przyjmuję chrzest; tak, wierzę w święte imię Boga, Ojca, Syna i Ducha Świętego. Coś podobnego wydarza się za każdym razem, kiedy wymawiamy to samo „Amen” podczas przebiegu całej Mszy. Znaczy to, że zgadzam się i cieszę z tej chwalebnej prawdy. Pozdrowienie apostolskie Następnie kapłan pozdrawia lud na jeden w możliwych sposobów: „Pan z wami” lub za pomocą bardziej rozbudowanej frazy: „Łaska i pokój od Boga, naszego Ojca, i od Pana Jezusa Chrystusa niech będą z wami”. Wszyscy odpowiadają na pozdrowienie, mówiąc: „I z duchem twoim”. Pozdrowienie przez kapłana określa się mianem apostolskiego. Sens takiej wymiany zdań nie polega na tym, że po prostu zbiera się jakaś większa grupa, przed którą staje ktoś, kto przemawia do wszystkich, zaczynając, w zależności od sytuacji, od „dzień dobry” czy „dobry wieczór”. Wymiana ta charakteryzuje wyłącznie społeczność chrześcijan oraz ten szczególny moment w ich życiu, w którym świętują oni źródło i szczyt tego życia. Jest to wymiana, która od razu zaznacza role, jakie zostaną odegrane podczas czynności obrzędowych. Kapłan pozdrawia ludzi nie jako jakaś indywidualna, przyjaźnie nastawiona osoba, którą mogą dobrze znać — albo i nie znać. Pozdrawia ich, odgrywając sakramentalną rolę przedstawiciela Chrystusa jako Głowy Ciała, Chrystusa, który wiedzie swój lud do modlitwy. I przemawia do wiernych nie tylko w sposób, w jaki przemawiałby do zebranych ktoś, kogo znaliby lepiej lub gorzej. Uznaje w nich zgromadzenie, które zwołał Bóg. Dostrzega w nich zgromadzenie ochrzczonych, którzy mają właśnie złożyć wielką ofiarę i oddać cześć Bogu. Przemawiając, rozkłada szeroko ramiona w stylizowanym geście przepełnionej łaską otwartości. W tym niezwykłym geście mamy ujrzeć samego Pana, mamy usłyszeć Go w niezwykłym języku, jakim posługuje się odziany w niezwykłe szaty człowiek. Nazywa się to pozdrowieniem apostolskim, gdyż jego słowa pochodzą z pozdrowień, jakie zamieszczał w swych listach Apostoł Paweł. Zaznaczyłem już wielokrotnie, że biskup i kapłan reprezentują Chrystusa jako Głowę Jego społeczności. Faktycznie dzieje się tak dlatego, że reprezentują Apostołów, którym Chrystus przekazał swą misję i zwierzchność, zanim zniknął im z oczu. Apostołowie z kolei przekazali tę misję swym następcom, biskupom, ci zaś dzielą swój urząd przewodnictwa apostolskiego z kapłanami. Pozdrowienie apostolskie w liturgii ma wyrażać to wszystko, żadne inne zatem pozdrowienie nie zdołałoby tego oddać. Pozdrowienie to przypomina nam, że wiara, w której trwamy, przychodzi do nas od Apostołów. Czujemy od razu wspólnotę z nimi i ze świętymi, którzy dochowując wierności i pobożności przez całe pokolenia, przynieśli naszym czasom wiarę apostolską. Wypowiadając jedną z obowiązujących formuł, ksiądz kieruje faktycznie do ludu pozdrowienie od samego Boga, które dociera do nas przez Jezusa Chrystusa. W ten sposób zgromadzenie zostaje natychmiast wyniesione do poziomu, który, jak napisałem, przewyższa sumę poszczególnych części. Skoro pozdrowienie wiernych przez kapłana jest tak podniosłe, również ich odpowiedź musi wzbić się na właściwy poziom. Mówią oni — tłumacząc dosłownie z łaciny — „I z duchem twoim”. Odpowiedzi tej, niecodziennej i dziwnej, od najwcześniejszych wieków wymagającej objaśnienia, nie należy rozumieć jako czegoś w rodzaju „nawzajem”. Znaczy ona o wiele więcej. Ludzie zwracają się do „ducha” kapłana, to jest do najgłębszej cząstki jego jestestwa, w której został on wyświęcony na ich przewodnika w tym świętym obrzędzie. W efekcie mówią: „Bądź teraz naszym kapłanem”, świadomi, że jest tylko jeden Kapłan, sam Chrystus, i że ten, który go reprezentuje, musi idealnie zespolić się z nimi, by móc właściwie czynić swe święte powinności. Liturgię możemy rozpocząć wyłącznie tonami wzniosłej uprzejmości tej wymiany, wyraża ona bowiem i ustanawia wyjątkową harmonię między nami, naszym biskupem (w osobie kapłana—biskupa) jako następcą Apostołów, a Kościołem na całym świecie, który zachowuje wiarę, przekazaną nam przez Apostołów. Fragment książki „Co się wydarza podczas Mszy” Jeremy Driscoll OSB (ur. 1951) jest benedyktynem, cenionym liturgistą, znawcą patrystyki, tłumaczem dzieł Ojców Kościoła i autorem wielu publikacji teologicznych. Jest także poetą oraz miłośnikiem i znawcą poezji Miłosza. Wykłada teologię w opactwie Mount Angel w stanie Oregon oraz w Kolegium Św. Anzelma w Rzymie. opr. mg/mg
Wiedząc, że oddając wszystko Chrystusowi, zdając się na wolę Bożą, „stokroć więcej otrzyma i życie wieczne odziedziczy” (Mt 19). Procesja komunijna. Historycznie rzecz biorąc przez parę pierwszych wieków, gdy Eucharystia sprawowana była w domach, komunię raczej przyjmowano tam, gdzie każdy podczas Mszy stał czy siedział.
Jeremy Driscoll OSB Tytuł tej książki podsunął mi jeden z moich przyjaciół, który posiada przedziwny talent do wymyślania dobrych tytułów dla niemal wszystkiego: książek, artykułów, wierszy, obrazów, jak również filmów, które zawsze obdarza nowymi, lepiej się sprawdzającymi tytułami. Znał inne moje publikacje na temat Eucharystii powstałe na przestrzeni lat; były to artykuły i książki mające wywołać dyskusje akademickie. Teraz zaś mój przyjaciel zachęcał mnie usilnie, żebym napisał coś, co zmierzałoby w całkowicie przeciwnym kierunku. Przekonywał, bym napisał książkę pozbawioną zacięcia naukowego i skierowaną do każdego katolika, który po prostu pragnie lepiej zrozumieć istotę Mszy świętej. Powiedział: „Tracimy pojęcie o tym, czym ona jest. Przestała być dla nas jasna. Potrzeba nam kogoś, kto opowiedziałby nam o niej od nowa”. I wtedy podsunął mi ten tytuł: „Co się wydarza podczas Mszy”. Spodobał mi się. Jest jasny i dobrze określa moje zamierzenie. Pragnę mówić w sposób prosty i bezpośredni. Pragnę ukazać, co oznacza Msza i co stanowi jej centrum. I pragnę też podkreślić słowo „wydarza się” z tytułu, bo o to mi właśnie chodzi. Coś się wydarza podczas Mszy. Bóg działa! Działa, aby nas zbawić. To doniosłe wydarzenie. Tak naprawdę nie ma niczego większego. Bóg skupia całą moc swej zbawczej miłości do świata w sprawowaniu obrzędu i w słowach liturgii eucharystycznej. Pragnę mówić o Mszy w takich kategoriach. Jeśli spróbuję wypowiadać się tak prostym i bezpośrednim językiem, jak tylko możliwe, będę nieuchronnie dotykać czegoś, czego nie da się nazwać — lub czego nie da się łatwo nazwać — a co zwiemy tajemnicą. Zamierzam mówić, nie tracąc poczucia tajemnicy, nie można jej bowiem rozwikłać. Istnieje jednak sposób, by wniknąć w nią nieco głębiej i nauczyć się poruszać w jej przestrzeniach. Właśnie to chcę tutaj zaproponować: głębsze wejście w tajemnicę i poruszanie się z pewną lekkością wśród jej przejawów. To oczywiste, że nie rozumiemy Mszy tak dobrze, jak powinniśmy. Mówię powinniśmy, gdyż jest jeszcze inny problem: jak moglibyśmy. Nie rozumiemy Mszy tak dobrze, jak moglibyśmy. Jednak błędem byłoby sądzić, że Msza powinna być od razu zrozumiała dla wszystkich. Jakże miałoby się to dziać? Jest ona szczytem życia chrześcijańskiego. Zwykle nie zaczyna się od szczytu, lecz dociera nań powoli i z mozołem. Ludzie — zarówno wierzący, jak i niewierzący — nie mogą się spodziewać, że przyjdą prosto z ulicy i od razu odnajdą we Mszy coś znaczącego i zrozumiałego. Tak, czy owak, kto umie określić, co jest „zrozumiałe”? Nie zajdę zbyt daleko w swych wysiłkach, aby zrozumieć Mszę, jeśli będę uważać, że mam prawo nadawać jej znaczenia zgodne wyłącznie z moimi własnymi definicjami. To pozbawiłoby mnie możliwości przyjmowania Mszy jako daru od kogoś innego, od samego Boga. To On ją określa i definiuje. To jego inicjatywa, Jego działanie. Msza jest obrzędem, a to oznacza, że wymaga zainicjowania, powtarzania i poczucia, że się go odprawia. To się stopniowo pogłębia. Potrzeba nam odpowiedniego nastawienia do obrzędu, którego musimy się nauczyć. Wydaje się, że proces ten można najtrafniej opisać jako swoistą „grę na poważnie”. Przystaję z chęcią na zastany obrzęd — wszystkie ustalone ruchy, gesty i słowa, które powtarza się w określony sposób — ponieważ ufam, że kiedy „w to gram”, nagle wedrze się coś wielkiego i nieoczekiwanego. Obrzęd to forma, forma zaś przekazuje treść — nie intelektualną, którą da się pojąć umysłem, lecz treść prawdziwą, nie mniejszą niż sam akt naszego zbawienia. Jeśli odmawiam uczestnictwa w „grze”, to jest kiedy odrzucam obrzęd, jego zasady i formy, zostaje mi tylko to, z czym przyszedłem. To tylko ja; to tylko my; zdarzyć się może jedynie suma poszczególnych części. Ale obrzęd zabiera nas dalej, poza granice nas samych. Pozwala działać Bogu i podsuwa nam sposób, w jaki mamy się zachowywać w odpowiedzi. Nie musimy wymyślać odpowiedzi, tworzyć jej na poczekaniu. Jakże byłoby to żałosne! Obrzęd daje nam w zamian odpowiedź, która jest adekwatna do tajemnicy również przekazanej nam przez obrzęd, a mianowicie tajemnicy zbawczego działania Boga. W tej książce zanalizuję zatem uważnie formy obrzędu i na nich się skoncentruję. Przyjmijmy taką metodę. Przyjrzę się temu, co mówimy i robimy w danym momencie Mszy i postaram się przynajmniej powiedzieć coś o wszystkim, co się wydarza, kiedy to mówimy i robimy. Aby zagłębić się w znaczenie Mszy, musimy też, paradoksalnie, zawsze pozostać na powierzchni, nigdy nie porzucając jej zewnętrznych form. Te formy bowiem — chleb, wino, gesty kapłana oraz wiernych — stają się na wskroś przepojone znaczeniem, życiem Bożym. Więcej szczegółów We Mszy świętej chodzi o miłość. Nie o jakieś pojęcie miłości, lecz o najwznioślejsze spotkanie z miłością. Spotkanie to całkowicie definiuje chrześcijanina. Istnieję zatem w świecie nie tak, jak ujmował to Kartezjusz: myślę, więc jestem. Ani nie zgodnie z jakąś wariacją na temat, przykładowo: „kocham, więc jestem”. To raczej dzięki temu, co wydarza się na Mszy, wiem, czym jest to, co sprawia, że jestem: jestem kochany, więc jestem. Za to składam dzięki wraz z wszystkimi innymi, którzy wiedzą, że ich istnienie określa ta sama zasada. Jeśli mówimy, że we Mszy chodzi o miłość, równa się to stwierdzeniu, że Msza jest spotkaniem. Jest to spotkanie z Bogiem. Lecz nie jakimś mgliście wyobrażanym Bogiem. To spotkanie z Bogiem poprzez Jezusa. Spotykamy Jezusa, a poprzez Niego spotykamy Tego, którego On nazywa Bogiem i Ojcem. Nie spotykamy też jakiegoś mgliście wyobrażonego Jezusa. Nasze spotkanie z Nim to spotkanie z Tym, którego również musimy nazywać Panem i Bogiem. Nie są to jakieś arbitralne określenia Jezusa, luźne idee rzucone w czasie celebracji. Ten sam Jezus, którego ukrzyżowano pod Poncjuszem Piłatem i którego śmierć wspominamy w czasie Mszy, wychodzi nam na spotkanie jako powstały z martwych i znany jako Pan i Bóg. To ściśle określone spotkanie z Bogiem daje mi wolność. Określa mnie samego. Ofiarowuje mi nowe ja, przez które zostaję na nowo zdefiniowany poprzez nową relację. Stanowi całkowite przeciwieństwo grzechu pierworodnego, ten ostatni bowiem równoznaczny jest z pragnieniem, by być sobą wyłącznie poprzez siebie samego, a nie dzięki relacji z Bogiem. Każdy prawdziwy związek musimy poznać przez doświadczenie. Msza to takie w pełni przeżywane i odświętne doświadczenie, które kładzie fundamenty pod nasz związek z Bogiem poprzez Jezusa. Doświadczenie to umożliwia wszelkie inne związki. Oznacza to, że pozwala nam pokochać innych, skoro pokochał nas Bóg / Jeremy Driscoll OSB /
W większości przypadków sakrament bierzmowania jest udzielany podczas mszy świętej w kościele. Czas trwania liturgii z udzieleniem sakramentu wynosi około 1,5-2 godzin. Przebieg sakramentu bierzmowania rozpoczyna się tuż po odczytaniu Ewangelii, kiedy to proboszcz bądź kapłan przedstawia biskupowi kandydatów do bierzmowania
Wielki Post jest okresem liturgicznym, który służy przygotowaniu wiernych do przeżycia świąt Wielkanocnych; jest czasem pokuty i nawrócenia. Rozpoczyna się w Środę Popielcową, a kończy w Wielki Czwartek przed wieczorną Mszą Wieczerzy Pańskiej. Tradycyjnie trwa 40 dni na pamiątkę 40-dniowego postu Jezusa Chrystusa na czasie Wielkiego Postu Kościół zaleca wiernym większą wstrzemięźliwość w jedzeniu i piciu;• częstą modlitwę (wspólnotową i indywidualną) ;• udział w organizowanych nabożeństwach Drogi Krzyżowej (odprawianych w piątki) oraz w Gorzkich Żalach (odprawianych w niedziele);• udział w rekolekcjach parafialnych;• przystąpienie do sakramentu pokuty i pojednania;• zaangażowanie się w pomoc bliźnim (np. przez uczynek miłosierdzia, jakim jest jałmużna)W tym okresie liturgicznym katolicy nie powinni natomiast brać udziału w hucznych zabawach, dlatego karnawał oficjalnie kończy się dzień przed Środą Popielcową (są to tzw. ostatki).Od V Niedzieli Wielkiego Postu w polskich kościołach zakrywane są krzyże (do zakończenia liturgii Męki Pańskiej w Wielki Piątek) oraz obrazy (do początku Wigilii Paschalnej).Z kolei VI Niedziela Wielkiego Postu, nazywana Niedzielą Palmową Męki Pańskiej, upamiętnia wjazd Chrystusa do Jerozolimy. W tym dniu wierni przychodzą do kościołów wraz z palmami wielkanocnymi, które kapłan święci w trakcie Post w liturgii • od początku Wielkiego Postu aż do Wigilii Paschalnej aklamację Alleluja zastępuje się Chwała Tobie, Królu wieków albo Chwała Tobie, Słowo Boże;• w trakcie liturgii nie jest wykonywany także hymn Chwała na wysokości Bogu (z wyjątkiem uroczystości);• kapłani noszą fioletowe szaty liturgiczne (w Kościele katolickim fiolet uważany jest za barwę pokutną; dniem, w którym fioletowe szaty nie obowiązują jest IV Niedziela Wielkiego Postu – wówczas księżą mogą założyć szaty różowe, gdyż jest to dzień radości z powodu nadchodzącej Wielkanocy).
Klasztor na Jasnej Górze w Częstochowie. Spotkanie z Chrystusem "na wyciągnięcie serca". Rekolekcje o Mszy św. odbywają się na Jasnej Górze już od maja 2021. Prowadzi je paulin o. Zbigniew Ptak. Na początku przyjechało ponad 70 osób, teraz miesięcznie bierze w nich udział ponad 200. Jak zapewniają ich dotychczasowi uczestnicy i
O śpiewie nieliturgicznym podczas mszy. Mateusz Czarnecki. Esej ukazał się w książce towarzyszącej festiwalowi Musica Divina, edycja 2019, pod redakcją naszego redakcyjnego kolegi Tomasza Dekerta. "Christianitas" jest patronem wydarzenia, które trwa do 6 do 14 sierpnia w Krakowie. „Serdeczne Bóg zapłać scholi za oprawę muzyczną
. 388 155 303 487 495 451 9 73
co sie dzieje podczas mszy